sobota, 2 czerwca 2012

O angielskiej żonie pewnego wielkiego polskiego pisarza


Wiadomo, artyści mają skomplikowane charaktery i są trudni w bliższym pożyciu. Niewątpliwie do takich należał Józef Conrad, odważny żeglarz, gnany po świecie żądzą przygody, a zarazem znany pisarz. Autor wielu świetnych powieści, spośród których najbardziej znane to Lord Jim i Smuga Cienia.  Chcę się przyjrzeć żonie pisarza, Jessie Conrad. Kim była ta Angielka, osoba potrafiąca się dopasować do osobowości wielkiego pisarza?

Jessie George była młodą dziewczyną pochodzącą ze skromnej angielskiej rodziny. Podbiła serce Józefa Conrada swoim entuzjazmem do morza. Zwrócił na nią uwagę podczas wycieczek po Tamizie jachtem ze znajomymi. Conrad miał już prawie 40 lat, znużony żeglowaniem po licznych morzach i oceanach. Ponadto czuł się samotny w Londynie. To wszystko spowodowało, że szybko podjął decyzję małżeństwa.

„Pamiętam – wspomina Jessie w swoim pamiętniku opublikowanym w 1935 roku – spotkaliśmy się wtedy na dworcu Victoria. Ze sposobu, w jaki przywitał się ze mną, poznałam od razu, że opanowało go jakieś niezwykłe podniecenie. Przede wszystkim nie podobał mu się mój kapelusz, mój strój i cały mój wygląd. Dlaczego jestem ubrana tak bezbarwnie? Zaczęłam już żałować, że przyjęłam rano jego zaproszenie. Jak gdyby czytając w mych myślach, zaśmiał się krótko, wziął mnie mocno pod rękę i pociągnął na brzeg chodnika, a potem skinąwszy na przejeżdżającą dorożkę wsadził mnie pospiesznie do środka i wskoczył za mną. Gdy usiedliśmy, spojrzałam mu w twarz. Byłam zaskoczona malującym się na niej wyrazem posępnej determinacji.”

Następnie Jessie opisuje, co wydarzyło się w galerii malarstwa, dokąd podjechali: „Przeprowadził mnie przez wiele sal, nie pozostawiając ani chwili czasu, aby choć przelotnie rzucić okiem na obrazy. Nagle skierował mnie w stronę ławeczki, obejrzał się, czy nie ma w pobliżu nas nikogo i bez żadnego wstępu zaczął:
- Proszę, niech pani spojrzy na mnie, moja miła, czy nie lepiej byłoby, gdybyśmy się pobrali i zostawili to wszystko. Proszę spojrzeć tylko, co za pogoda, pobierzmy się zaraz i wyjedźmy do Francji. Jak szybko może pani być gotowa? Za tydzień, dwa?”


Po sześciu tygodniach Jessie George w marcu 1896 roku poślubiła starszego od niej o siedemnaście lat kapitana Józefa Conrada. Szczęśliwe małżeństwo Conradów trwało 28 lat, chociaż nie brakowało dni ciężkich dla obojga małżonków. Józef Conrad miewał nawroty malarii, jakiej się nabawił we wczesnej młodości podczas swoich podróży zamorskich, cierpiał też na ataki podagry (dny moczanowej).

Jessie była wtedy niczym anioł opiekuńczy, opiekujący się swoim rozkapryszonym i wymagającym mężem. Była wyrozumiała i cierpliwa. Jej postawa była tym godniejsza uznania, że sama nie była okazem zdrowia i tężyzny fizycznej. We wczesnej młodości uległa wypadkowi – została przejechana przez dorożkę i doznała złamania kości w kolanie. Później w czasie małżeństwa upadła na ulicy tak niefortunnie, że rana odnowiła się. Od tego wypadku Jessie co jakiś czas musiała się poddawać bolesnym operacjom, z których żadna nie przywróciła jej już władzy w uszkodzonym kolanie. Z tego powodu często musiała używać kul lub laski.

Wspólny przyjaciel Conradów, Józef Retinger, w swoich wspomnieniach charakteryzuje Jessie jako osobę promieniującą niezwykłym czarem i wdziękiem. „Nie była intelektualistką – pisze – lecz posiadała zrównoważoną postawę umysłu. Zachowanie jej było opanowane i nacechowane spokojem, a dobry humor nigdy jej nie opuszczał… Dla Conrada była ona żoną, matką i opiekunką, poza tym, że była jego sekretarką i pomocnicą w pracy. Pielęgnowała go z całym oddaniem w czasie częstych okresów choroby, której padał ofiarą. Traktowała go jak najdroższą sobie istotę, nieco dziwną, którą należało otoczyć opieką. Było to najwyższym szczęściem dla Conrada, ponieważ będąc człowiekiem o bardzo nerwowym temperamencie, skłonności do irytacji i bez zmysłu praktycznego, nigdy by nie zdołal stworzyć dzieła, które stworzył, gdyby nie pełna oddania współpraca jego żony.”


A tak charakteryzuje jej wygląd zewnętrzny goszcząca w mieszkaniu Conradów dziennikarka Jane Anderson:
”Przy niewielkiej otomanie stała kobieta, o której mi wszyscy opowiadali, gruba kobieta o prześlicznych szarych oczach i szybkim dobrotliwym uśmiechu. Podeszła nam z wolna na spotkanie, opierając się na lasce. Czarna suknia była niewątpliwie zagranicznego kroju i materiału; na każdej kiści miała po sześć złotych bransoletek (…). Nie wiem, co powiedziała, ale spojrzałam na nią, ona spojrzała na mnie – i od razu ją polubiłam. A nie jestem skłonna w jednej chwili kogoś od razu obdarzyć uczuciem.” Z oceny dziennikarki można wydobyć jeden niechybny walor wyglądu zewnętrznego pani Conradowej – piękne oczy i wdzięk. Zresztą wcześniej te same cechy podkreślał Retinger.

Conrad był niezaradny, niecierpliwy, potrafił być szorstki, ale jego żony nie wyprowadzało to z równowagi. Przeciwnie, te cechy męża raczej ją wzruszały, tym bardziej czuła się potrzebna. „W czasie naszego małżeństwa – pisze Jessie – nauczyłam się cenić ponad wszystko urok osobisty mego męża, podziwiać jego geniusz i być wyrozumiałą dla jego nerwowych przewrażliwień. Być może, gdybym nie była zdolna należycie zrozumieć tego cudzoziemca, nigdy nie moglibyśmy żyć wspólnie w tak idealnej harmonii.”

Ta angielska żona ułatwiła wielkiemu pisarzowi wrośnięcie w obcą ziemię, a swoją łagodnością i pogodnym usposobieniem potrafiła przytłumić i wyciszyć nawroty jego silnej tęsknoty za krajem i za morzem.



Conrad swoje żeglarskie przygody miał już dawno poza sobą, dlatego małżonkowie, poza dwiema krótkimi rozłąkami, na dwa tygodnie w roku 1916 i sześć tygodni w roku 1923, prawie nigdy się nie rozstawali. Jessie była dobrą, kochającą żoną i matką – mieli syna Borysa. Sam Conrad cenił Jessie bardzo wysoko i nawet po 27 latach małżeństwa w liście do żony pisał, iż w jego sercu mieszka na zawsze jej drogi obraz, pochłaniający wszystkie jego myśli i jego miłość.

Wielu z nas ma trudne charaktery; mówimy – takie są czasy. Szybkie życie, w którym musimy podejmować szybkie decyzje, przyczynia się do pogłębiania naszych stresów. Zgodnie z rozsądkiem nie pozostaje nam zatem nic innego, jak praca nad własnym charakterem a zarazem praca nad związkiem, w którym pozostajemy. Tylko w taki sposób uzyskamy maksymalną satysfakcję z wspólnego życia małżeńskiego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz