Texty z brulionu krakowskiego meteopaty

FONOHOLIZM - UZALEŻNIENIE OD TELEFONU

Głosowanie na Budżet Obywatelski to ubiegłoroczna akcja październikowa, która składała się z konkretów – ponad cztery miliony złotych Gmina Kraków przeznaczyła na cele, wybrane przez mieszkańców w trakcie głosowania. Jak można było przewidzieć, najwięcej głosów zyskał projekt utworzenia bezpłatnego powszechnie dostępnego przez wi-fi internetu dla mieszkańców Krakowa oraz odwiedzających go turystów. Koszt ma wynosić 1,5 mln zł, okres realizacji ma się zamknąć w latach 2015 – 2017.

HotSpot to miejsce, w którym można połączyć się bezprzewodowo z Internetem przy użyciu własnego laptopa, tabletu czy telefonu z kartą wi-fi. Kto będzie chciał korzystać w niedalekiej już przyszłości w grodzie Kraka z darmowego wi-fi, o ile nie posiada dotychczas odpowiedniego telefonu lub tabletu, stoi przed wyborem zakupu. Sam miałem niedawno podobny problem. Otóż w przypływie uczuć rodzinnych obdarowałem swoim klasycznym klawiszowcem pewną krewną, której w dzień Wszystkich Świętych przestała reagować na wszelkie bodźce z zewnątrz kilkunastoletnia Nokia, i tak zostałem z pustą kieszenią.

Pierwsze, co zrobiłem, to odwiedziłem online mój ulubiony sklep Morele - od dawna wszelką elektronikę kupuję zdecydowanie sieci - by rozejrzeć się za czymś nowym. Myślałem o kupnie klasycznego klawiszowca z maksymalnie dużym ekranem. Patrzę, faktycznie jest - Nokia z 2,8 calowym wyświetlaczem, ale... No właśnie, cena poniżej 200 zł, a do tego model jest na dwie karty sim. Po co mi dwa telefony w jednym? No i brak wi-fi. To mnie ostatecznie zniechęciło. Dalej widzę dwa modele z wi-fi i wszystko wydaje się być O.K. Rozważam więc, że można by któryś kupić, ale dla pewności czytam jeszcze opinie klientów, którzy je nabyli. Przed kupnem zawsze radzę zapoznać się z opiniami nabywców. Uwagi klientów na stronach netu przeważnie są ekstremalnie krańcowe, od agresywnie negatywnych po bezrefleksyjnie dodatnie, więc na pierwszy rzut oka czasem trudno się połapać. Jednak po lekturze można sobie wyrobić jakąś opinię o jakości produktu.

Po pewnym czasie, kiedy poznałem już niemal wszystkie kwestie związane z wyborem odpowiedniego telefonu, zdecydowałem się na zakup. I wtedy żona mówi do mnie – Wiesz, mam trzy telefony. Weź sobie ten biało-różowy Hello Kitty, akurat nie jest już mi potrzebny. - Miałem więc smartfona z różowym kotkiem, serduszkiem i gwiazdkami. Jak na faceta, nie byłem zbyt kontent. Po kilku miesiącach córce zepsuł się stary model, więc z ulgą odstąpiłem jej Hello Kitty i znów zacząłem się przymierzać do kupna nowego. Przez ten czas pojawiły się nowe modele, więc było w czym przebierać.

Nie tak dawno jeszcze byłem kilkuletnim chłopcem (jakieś kilka dekad wstecz). Moja babcia miała sklep, posiadała więc również aparat telefoniczny. 



Był to jeden z zaledwie kilku znajdujących się w górniczej miejscowości na Śląsku. Pamiętam, że najbliższy aparat był dopiero na kopalni, dalsze w urzędzie gminnym, w szkole, no i kilka na poczcie. Sąsiedzi z całej pobliskiej okolicy przychodzili latem, w deszczowe wieczory lub mroźne dni, by wezwać karetkę do chorego lub zadzwonić do kogoś w pilnej sprawie. Dopóki ludzie kontaktowali się ze sobą tylko za pomocą telefonów stacjonarnych, to ich rozmowy były prywatną przestrzenią, z której zasłyszeć coś mogli co najwyżej współmieszkańcy. Dziś na każdym kroku (siedząc w tramwaju, idąc ulicą) uczestniczymy w kontaktach telefonicznych obcych nam ludzi. Niegdyś też zainicjowanie takiej rozmowy było bardziej przemyślane, wiązało z wygospodarowaniem na nią konkretnego czasu i odczuciem określonej potrzeby. A teraz często sięgnięcie po telefon wynika po prostu z jednej potrzeby - zabicia czasu.

W związku z używaniem komórek ostatnio pojawił się nowy rodzaj uzależnienia – fonoholizm, po angielsku mobile phone dependence syndrome. Osoba uzależniona musi mieć telefon cały czas przy sobie, często nosi również ze sobą awaryjny zasilacz powerbank. Kiedy nie ma telefonu ze sobą, odczuwa głęboki dyskomfort, analogiczny do tego, jaki następuje po nagłym odstawieniu narkotyku, objawiający się złym nastrojem, niepokojem, irytacją, bezsennością, a nawet atakami paniki. Odczuwa przymus ciągłego kontaktowania się z kimś bez konkretnego celu. Ustawicznie, nerwowo nasłuchuje sygnału dzwonka bądź dźwięku sygnalizującego otrzymanie SMS-a. Odczuwa przymus wysyłania i odbierania wiadomości tekstowych. Jej nastrój zależy od liczby otrzymanych danego dnia SMS-ów. Potrafi wysłać nawet po kilkaset wiadomości dziennie. Woli kontakt telefoniczny niż rozmowę twarzą w twarz. W konsekwencji płaci bardzo wysokie rachunki telefoniczne.

Fonoholizm pociąga za sobą również konsekwencje typowe dla wszystkich uzależnień:
  • zanik innych zainteresowań,
  • gwałtowne wahania nastroju,
  • zaburzenia snu i odżywania,
  • nadużywanie leków i zażywanie narkotyków,
  • popadnięcie w długi z tytułu nadmiernie wysokich rachunków telefonicznych,
  • konflikty z bliskimi,
  • kłopoty w życiu zawodowym.

Uzależnienie od telefonu komórkowego, szczególnie u osób młodych, skutkuje postępującym wycofywaniem się ze świata zewnętrznego. Osoba uzależniona coraz bardziej unika bezpośrednich kontaktów międzyludzkich i coraz więcej czasu spędza samotnie. By nie odczuwać dotkliwego poczucia osamotnienia, zaczyna jeszcze intensywniej korzystać z telefonu - wysyłając SMS-y czy grając w gry. Tym samym ucieka od podejmowania prób nawiązywania znajomości, gdyż wysyłanie i odbieranie SMS-ów daje jej poczucie posiadania rozległej sieci kontaktów. Są to jednak często znajomości pozorne, w których nie wytwarza się głębsza więź.

Kluczem do uporania się z fonoholizmem, podobnie jak przy innych uzależnieniach, jest dotarcie do problemów, które stanowią rzeczywistą przyczynę uzależnienia (nieśmiałość, trudności emocjonalne, depresja, lęk, nieprzystosowanie społeczne itp.).






CZY W OGÓLE OPŁACA SIĘ UDZIELANIE PIERWSZEJ  POMOCY?


Przechodząc Pawią, rozglądam się dookoła i podświadomie czuję, że jestem nieomal zadowolony. Jeszcze kilka lat temu ulica ta straszyła sypiącym się tynkiem ze zruderowanych kamienic i rozległymi dziurami w jezdni i na chodniku. Teraz - cóż, biegnie tutaj długi ciąg nowoczesnej Galerii Krakowskiej a środkiem ulicy suną tramwaje. Przechodzę na drugą stronę, skręcam w Kurniki po czym robię jeszcze jakieś dwadzieścia metrów. I cóż to? oto widzę na poboczu chodnika, po prawej stronie leżącego mężczyznę. Od razu rzuca się w oczy, że jest niezbyt porządnie ubrany. Biedny chłopina leży na chodniku i rozglądając się dookoła, wykonuje zamaszyste acz powolne ruchy ręką, ale wszystko wskazuje na to, że nie ma zamiaru ani też siły podnieść się. Widać wypił za dużo. - Aha, może nie jest jeszcze z nim tak źle – myślę sobie - Zaraz przyjdzie do siebie, weźmie się w garść, wstanie i pójdzie sobie. - Widocznie inni przechodnie myśleli podobnie, gdyż wszyscy mijali go szybko i nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi. - Poleży, wstanie i pójdzie – powtarzam sobie jak mantrę i myśl ta mnie uspakaja. Ruszam więc dalej przed siebie i skręciwszy w przecznicę, idę na Plac Matejki i dalej - w stronę Kleparza.

Chcę tutaj kupić pluszowego misia dla wnuczka. Niedawno przeczytałem  na wiki, iż ta najmilsza przytulanka, niezastąpiony przyjaciel dzieci Pluszowy Miś obchodzi swoje święto 25 listopada. Skąd wzięło się to dziwne święto pluszaka? Otóż pewnego razu prezydent Stanów Zjednoczonych Teodor Roosvelt wybrał się na polowanie. Po kilku godzinach bezskutecznych łowów, jeden z towarzyszy prezydenta postrzelił małego niedźwiadka i zaprowadził go do Roosvelta. Prezydent ujrzawszy przerażone zwierzątko, kazał je natychmiast uwolnić. Jeden ze świadków tego zdarzenia uwiecznił historię niedźwiadka na rysunku w waszyngtońskiej gazecie, którą czytał producent zabawek… Od tego momentu zaczęto wykorzystywać zdrobniałe imię prezydenta i sprzedawać maskotki pod nazwą Teddy Bear, która dziś w języku angielskim jest określeniem wszystkich pluszowych misiów. Pluszowy miś liczy już sobie nieco ponad sto lat.


Teddy Bear


Po udanych zakupach w drodze powrotnej wstępuję jeszcze do św. Floriana, po czym wchodzę tę samą ulicę Kurniki. Ale cóż to?, minęło już dobre pół godziny i widzę, że  mężczyzna nadal leży na trotuarze tam, gdzie leżał. Teraz wcale się już nie porusza a na dodatek jest w pozycji na brzuchu. Wszyscy przechodnie dalej mijają go bez zainteresowania, jak mijali pół godziny temu. Na dodatek słyszę, jak ktoś podkpiwa sobie z nieszczęśnika – Aha, modli się facet!! 

Widzę, że nie ma czasu do namysłu. Podejmuję decyzję, sięgam po telefon i dzwonię  pod numer 112. Wiadomo - pogotowie ratunkowe. Kiedy relacjonuję dyspozytorowi zaistniałą sytuację, ten pyta mnie, czy poszkodowany oddycha? - Potwierdzam i osoba po drugiej stronie telefonu zadaje mi pytanie, czy w takim razie ma przybyć do poszkodowanego straż miejska czy pogotowie? - Po co straż? Żeby mu wlepili mandat? Żadnego nie będzie z nich pożytku. Niech szybko przyjeżdża pogotowie – odpowiadam. Dyspozytor rozłącza się; wkładam telefon do kieszeni i czekam. Faktycznie, gdzieś po ośmiu minutach zjawia się na sygnale karetka. Wyskakują z niej dwaj ratownicy i, o nic mnie nie dopytując, podchodzą do leżącego nieboraka i zaczynają go badać. Cała akcja, przeprowadzona przez nich szybko i sprawnie, kończy się pomyślnie - poszkodowany zostaje zgrabnie przełożony na nosze i "wpakowany" do wnętrza karetki. Samochód odjeżdża.  Mam nadzieję, że mężczyzna, odwieziony na oddział pogotowia, wrócił tam do siebie i teraz jest z nim już wszystko w porządku.

 Teraz gdy to piszę z perspektywy czasu, zastanawia mnie nieco, dlaczego nikt z licznych przecież przechodniów, mijających  leżącego  na trotuarze pijanego mężczyznę nie był w stanie przez telefon wezwać pogotowia? Czasem, jak to się potocznie mówi, urywa się komuś film i wtedy może być zdany na pomoc innych.  Być może alkoholizm stał się aż tak nagminną plagą, że nie zwracamy już uwagi na osoby nietrzeźwe w naszym otoczeniu?  Może staje się nam to już obojętne?
Urwany film


Często ktoś może sprawiać wrażenie osoby zamroczonej nadmiernym spożyciem alkoholu, a wcale tak być nie musi. Istnieje całkiem spora lista chorób powodujących utratę przytomności. Z najbardziej znanych należą do nich spadek ciśnienia u osób leczących się na nadciśnienie, nagłe obniżenie poziomu cukru u cukrzyków, przejściowe ostre niedokrwienie mózgu, przyspieszenie lub zwolnienie akcji serca u osób cierpiących na choroby układu krążenia, i wiele innych. W takich wypadkach szybkie wezwanie karetki pogotowia może uratować komuś życie. Pewnego razu latem wezwałem pogotowie do mężczyzny, który bezwładnie rozłożony na ławce w parku na Plantach pod pocztą, sprawiał wrażenie, że zasłabł z upału. Wezwani ratownicy na miejscu stwierdzili, że mężczyzna nie zemdlał z upału, tylko jest zupełnie pijany. Cóż, i tak bywa, ale lepiej dmuchać na zimne.

To, co teraz napiszę, wcale nie jest instrukcją, jak postępować w nagłych wypadkach zasłabnięcia jakiejś osoby. Ja opisuję tylko własne luźne spostrzeżenia. A więc, gdy widzę osobę sprawiającą wrażenie nieprzytomnej, najpierw sprawdzam, czy jest przytomna? W tym celu pytam, czy wszystko w porządku? Czasem lekko dotykam w ramię. Przeważnie wtedy odpowiada, że wszystko jest OK. Jeżeli jednak nie reaguje i nadal ma zamknięte oczy, sprawdzam czy oddycha - muszę się pochylić nad nią i posłuchać. Nigdy mi się nie zdarzyło, by osoba nie oddychała (wtedy byłby na prawdę problem).  Gdy osoba nie reaguje na mnie, wzywam pogotowie. Wtedy najpierw sprawdzam adres, gdzie ma miejsce zdarzenie, gdyż muszę go zaraz podać dyspozytorowi. Zawsze dzwonię na numer 112, ponieważ to jest międzynarodowy numer pogotowia, gdzie można zgłaszać wszystkiego  rodzaju nieszczęśliwe wypadki losowe. Po uzyskaniu połączenia muszę się przedstawić, tylko imię i nazwisko , no i relacjonuję, co, gdzie i komu się przydarzyło. Dyspozytor na linii może chcieć skonsultować ze mną, czy ma wezwać do poszkodowanego karetkę pogotowia czy straż miejską? Ale ponieważ mnie nie interesują awanturujący się pijacy, których powinni uspakajać przedstawiciele prawa, dlatego zawsze kończy się na wezwaniu karetki.

Powiedzenie, iż każdy ma swoje pięć minut, ma w tym wypadku nieco inne znaczenie, niż się przyjęło. Idzie o to, że po naszym telefonie nie możemy sobie ot tak spokojnie odejść, tylko musimy poczekać "pięć"minut na przybycie karetki pogotowia. Jeżeli akcja przebiega na terenie miasta, to pomoc powinna przybyć na prawdę do kilku, najwyżej kilkunastu minut. Co innego na wsi. Po przyjeździe ratownicy z zasady nie zadają nam wiele pytań, tylko szybko przystępują do akcji i zajmują się poszkodowanym. Tak samo ekipa ratownicza za nic nam nie dziękuje. Po prostu całą nagrodą jest dla nas to, że... no, nie wiem... , niech każdy sobie coś tam sam wykombinuje. Co tam komu w duszy gra.


Wracam więc kontent Pawią; kiedy dochodzę do Lubicz, jest już ciemno i z nieba zaczyna siąpić zimny deszcz. Na przystanku tramwajowym jest również nieprzyjemnie, gdy więc nadjeżdża elektryczny smok, daję nura w jego rozwartą paszczę i szybko odjeżdżam w stronę niekończących się osiedli.










DLACZEGO  MŁODY  PIŁSUDSKI  SYMULOWAŁ  CHOROBĘ  PSYCHICZNĄ?


Położyłem się do łóżka po pierwszej w nocy; następnego dnia obudziłem się przed południem, ale mogłem sobie na to pozwolić, bo akurat wypadał wtorek 11 listopada.

Ponieważ tego dnia wypadało być nastawionym patriotycznie, wypiłem porządną kawę, po czym wyjąłem z półki książkę "Boje o Polskę Marszałka Józefa Piłsudskiego z 6 ilustracjami i 40 fotografjami, Lwów – 1933". Mogłem się z niej dowiedzieć wiele szczegółów z życia Marszałka. Kiedy był chłopcem, wszyscy nazywali go Ziukiem. W gronie kilku braci i sióstr spędzał dziecięce lata na wsi. Przodkowie Piłsudskiego za dawnych czasów nosili tytuł książąt Ginetów. Rodzice pilnowali Ziuka w nauce, kształcili w językach obcych. Ze sportów najbardziej lubił jazdę konną i strzelanie. Po ukończeniu gimnazjum w Wilnie Ziuk wyjeżdża na studia medycyny do Rosji. Szybko jednak władze rosyjskie przeszkodziły mu w ukończeniu studiów, wydalając go z uniwersytetu za jakieś drobne uchybienie. Wraca zatem do Wilna i zajmuje się szerzeniem oświaty pośród ludu.

Niespodziewanie Ziuk zostaje aresztowany przez rosyjskich żandarmów pod zarzutem, że należał do spisku rosyjskich rewolucjonistów, knujących zamach na życie cara. Pomimo iż nie udowodniono mu żadnej winy, sąd skazał go na pięć lat zsyłki na Sybir. Męcząca podróż do Irkucka, a potem do Kireńska trwała kilka miesięcy. Bezkresny step, zachmurzone niebo, mróz trzaskający – a tu tłum zesłąńców w głębokim śniegu. Mroźne noce spędzać musiał w barakach, pełnych brudu i robactwa, a do tego narażony był na znęcanie się nad nim brutalnych żołdaków moskiewskich. Kiedy wreszcie dotarł do zagubionego osiedla syberyjskiego, zaopiekowali się nim Polacy, zesłańcy z powstania styczniowego lub ich potomkowie. Jednak jego dola jako zesłańca nie była aż tak tragiczna, skoro urozmaicał sobie czas czytaniem dzieł uczonych, jazdą saniami po zamarzniętych rzekach lub polowaniem w tajdze.  Z wątłego maturzysty Ziuk rozwinął się na silnego mężczyznę, znoszącego dzielnie ostry klimat północy i wszelkie niewygody życia.

Kiedy po pięciu latach wraca do Wilna, zaczyna wydawać tajną gazetę. W swych przymusowych podróżach po bezkresnych przestrzeniach Rosji poznał Ziuk jej potęgę i zrozumiał, że do jej obalenia nie wystarczy garstka powstańców. Do walki trzeba obudzić i przygotować cały naród, a głównie robotników i chłopów. Gazeta miała dotrzeć do nich i nauczyć ich walczyć z uciskiem i przemocą rosyjską. Pismo drukowano w mieszkaniu Piłsudskich, następnie Ziuk z pomocą przyjaciół rozwoził w walizkach egzemplarze po Polsce i do dalszych miast zagranicznych, gdzie mieszkali Polacy. By ujść oka szpiegów nieraz musiał kryć się po lasach i nocować w starych, opuszczonych cegielniach, mimo zimy i mrozu, by nie narażać swych znajomych na rewizje żandarmów, gdyby do nich częściej zajeżdżał.

Przez kilka lat udawało się spiskowcom drukować gazetę, lecz oto w nocy z 21 na 22 lutego 1900, po zdekonspirowaniu wydawnictwa, Piłsudski został ponownie aresztowany. Osadzono go w Cytadeli w Warszawie. Tam oczekiwał na proces, w którym oskarżono go nie tylko o kolportaż nielegalnej prasy i literatury, ale także o udział w zabójstwie dwóch szpicli. Groziła mu kara ponownego zesłania na Syberię, a dokładniej dożywotnia, ciężka praca w kopalniach syberyjskich, która często kończyła się przedwczesną śmiercią. Z tego powodu wśród przyjaciół powstało wielkie zaniepokojenie, myślano o odbiciu Ziuka, ale wszystkie plany rozbijały się o czujność straży. Trzeba było innego sposobu. Wobec tego należało postarać się o przeniesienie go do innego więzienia. W tym celu przyjaciele namówili Piłsudskiego, aby udawał obłąkanego i zmusił Moskali do przewiezienia go do więzienia mniej strzeżonego. W więzieniu Piłsudski zaczął symulować chorobę psychiczną. Opinię o zaburzeniach psychicznych, objawiających się między innymi wstrętem do osób ubranych w mundury, wystawił mu dyrektor warszawskiego szpitala dla obłąkanych, którego Piłsudski oczarował rozmową o pięknie Syberii (dyrektor był z pochodzenia Buriatem). Plan się powiódł. Pod eskortą przewieziono Piłsudskiego na dalsze badania do stolicy carów do szpitala Mikołaja Cudotwórcy.

W Petersburgu przyjaciele wyszukali lekarza Polaka, doktora Mazurkiewicza i ten objął posadę lekarza w szpitalu. Gdy po kilku tygodniach pracy Mazurkiewicz rozpatrzył się w sytuacji i pozyskał zaufanie zarządu, rozpoczęły się przygotowania do ucieczki. Mazurkiewicz niepostrzeżenie znosił różne części ubrania cywilnego dla więźnia do swego gabinetu lekarskiego. Gdy skompletował strój, kazał wezwać "chorego więźnia Piłsudskiego" celem zbadania jego zdrowia. Badanie trwało długo; służba i dozorcy rozeszli się już na spoczynek. Lekarz kazał przebrać się więźniowi w cywilne ubranie, po czym obydwoje wyszli ze szpitala. Odźwierni, znający dobrze lekarza, pozdrawiali ich, życząc im "dobrej nocy"! Za bramą czekała na Piłsudskiego dorożka z przyjaciółmi, następnie, by zmylić pogoń, nowe przebranie w mundur rosyjskiego urzędnika celnego i podróż do Kijowa. Po kilkudniowym odpoczynku w Kijowie zbiegowie ruszają ku granicy Małopolski. Granicy pilnowały uzbrojone straże graniczne, strzelające do każdego. Przekraść można się było tylko przez lasy. Uciekającym przyszedł z pomocą polski leśnik – przebrał zbiegów za swych gajowych, posadził na bryczkę jako swych woźniców i pojechali lasami, niejako w służbie, tuż pod nosem straży rosyjskich do granicznej rzeczki. Tu po wąskiej kładce przeszedł Piłsudski z lekarzem Mazurkiewiczem na drugi brzeg i oto znaleźli się w Małopolsce. Tu Piłsudski był już bezpieczny przed wszelkim pościgiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz