piątek, 1 czerwca 2012

W DZIEŃ DZIECKA – O DZIECIACH GŁODUJĄCYCH

W Dniu Dziecka obdarzamy nasze pociechy prezentami, wyrażając tak naszą miłość względem nich. Niestety, są dzieci, które w tym dniu nie otrzymują niczego. Dosłownie – niczego, nie tylko żadnych upominków, ale często nawet skromnej porcji posiłku.

Chcę opisać dwie sytuacje głodujących dzieci, by uwrażliwić wszystkich na te skrajne przypadki niesprawiedliwości społecznej, których ofiarą padają najmłodsi. Głód w Afryce czy Ameryce Południowej jest niestety wciąż zjawiskiem powszechnym.

OCZY  EKWADORSKIEGO  DZIECKA

Pierwszy wypadek opisuje ks. Andrzej Betleja, który od 27 lat pracuje w Ekwadorze. Oto jego relacja:

Pewnego dnia podczas przerwy między lekcjami, a było już ok. godz. 15, podeszła do mnie dziewczynka o imieniu Luz i powiedziała, że jest głodna. Zapytałem, dlaczego mama wysłała ją do szkoły bez drugiego śniadania? (Byłem trochę zdziwiony, gdyż w Ekwadorze też jest zwyczaj, że dzieci, idąc do szkoły, zabierają ze sobą coś do zjedzenia, przynajmniej jakiś owoc. A w wielu szkołach – najczęściej misyjnych – dzieci otrzymują drugie śniadanie).

Odpowiedziała mi, że jak wstała, to mamy już nie było w domu, bo poszła do pracy o godz. 6.00. Wraz ze starszym bratem wyszli razem do szkoły bez posiłku.

Poprosiła mnie o jedzenie, używając słów, które pamiętam do dziś: "Ojcze, jestem głodna. Proszę dać mi jeść." Zabrałem ją do takiej rodziny, gdzie od czasu do czasu się stołowałem. Pamiętam, jak usiadła przy stoliczku, a pani podała jej trochę ryżu i dwa ugotowane jajka. Bardzo się ucieszyła, zjadła z apetytem, a ja już wiedziałem, że będzie to jedyny posiłek, jaki otrzyma tego dnia... W jej oczach widziałem dziecięcą radość, która udzieliła się gospodyni i nie ukrywam, że także i mnie.


NAJPIERW  UPENDO

O. Giuseppe Inverardi, misjonarz pracujący w Tanzanii, opowiada, iż przez pewien czas panowała taka ogromna susza, iż doświadczeni głodem zarówno dorośli, jak i dzieci, zmuszeni byli żywić się ziołami i korzonkami roślin, by przeżyć. W Heka, gdzie pracował, misjonarze zorganizowali pomoc w postaci kukurydzy, którą rozdawali osobom starszym i wielodzietnym rodzinom, ale była to przysłowiowa kropla w morzu.

Pewnego dnia – opowiada o. Giuseppe Inverardi – na katechezę przywiozłem dzieciom ciastka i zacząłem je rozdawać, żartując, że z pewnością nie wystarczy dla wszystkich. Podszedłem do pewnej dziewczynki i zachęcającym gestem wskazałem na ciasteczka, a ona odpowiedziała: – "Najpierw Upendo."
– "Dlaczego Upendo?" – zapytałem zdziwiony. – "Nie widzisz, jaka jest chuda? Jest biedniejsza ode mnie". – "Gdzie jest Upendo?".  Huruma wstała i zaprowadziła mnie do koleżanki. Wzięła swoją porcję ciastek, wręczyła Upendo, przytuliła ją i pobiegła z powrotem na swoje miejsce.

Kontynuowałem rozdawanie ciastek, a kiedy wróciłem do Hurumy, powiedziałem: – "Nie zostało już nic dla ciebie". – "Nieważne" – odrzekła. – Już zjadłam ciastka". – "Jak to? Kiedy je zjadłaś?" – "Upendo zjadła także za mnie" – odpowiedziała stanowczym głosem dziewczynka.

Udawałem przez chwilę, że szukam kolejnej paczki ciastek. Po chwili "znalazłem" i wręczyłem je dziewczynce.  Spojrzała na mnie wzrokiem tak przenikliwym, jakbym uczynił cud. Jej oczy były jak strzały, które przeszywają na wskroś i równocześnie jak dwa mieniące się diamenty. Wszystkie dzieci, które wcześniej hałasowały, teraz patrzyły na dziewczynkę w ciszy. Wzruszyłem się, a ona szeptem wypowiedziała: Asante sana! (Bardzo dziękuje!)

– "Jak masz na imię?" – zapytałem. – "Huruma". Huruma znaczy miłosierdzie. Dziewczynka nie wiedziała, że jej gest wyrażał znaczenie imienia, jakie nosiła. Okazała gest miłosierdzia wobec koleżanki, którą uważała za bardziej potrzebującą od siebie. Nie ofiarowała wychudzonej Upendo tylko ciastek, ale współczucie i miłość. Wypowiedziane przez nią asante sana jeszcze dziś rozbrzmiewa echem w moich uszach – zakończył swoją opowieść misjonarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz